sobota, 20 lipca 2013

Wamp czytelnik

Mój Wampirek ostatnio bardzo dużo czyta, co napawa mnie niezmierną radością. W ciągu doby przeczytała dwie książki, po ok.140 stron każda. Obrastam w piórka! I jeszcze kiedy wszyscy wokół mówią, że mam takie fajne, mądre dziecko, że chętnie z nią rozmawiają...rosną mi skrzydła!

czwartek, 18 lipca 2013

Wernisaż w bibliotece, ławeczka Mironna, Wamp na rowerze i pan Kotek był chory, czyli przegląd ostatniego miesiąca

Nie wiem od czego zacząć, bo dużo się działo ostatnio, a przez to, że zwykle mam dla siebie czas po 23-ej, to raczej nie chce mi się o  tej porze pisać. No, ale ku pamięci trzeba nadrobić zaległości. Uch...

Po pierwsze udało mi się odłożyć jakąś kasę na wakacje. Pomogła mi w tym Sowa a raczej sowie oczy, które odleciały do Aśki K.,bliskiej mi osoby i koleżanki z Zamoya. A potem jeszcze oczy Wampira, które...odleciały?...do teścia, bo babci M. bardzo się podobały i dziadek postanowił jej zrobić prezent na 40 - tą (chyba) rocznicę ślubu. Maryjka zapoczątkowała dobrą passę, która, mam nadzieję, prędko się nie skończy i po wakacjach znów ruszy z kopyta...

Secundo: moje fotografie nocnych świateł zawisły (tym razem) w bibliotece na naszej ulicy, przy czym najpierw pokazały się w pełnej krasie oparte na sztalugach w ogrodzie tejże biblioteki...Gości nie było zbyt wielu, bo środek tygodnia i godzina dość młoda, ale, szczerze mówiąc, wolę rodzinną atmosferę w kameralnym gronie niż wielki, anonimowy spęd. Były truskawki, wino, które szumiało w głowie, wygłodniałe komary w ilościach hurtowych, śmiechy, rozmowy i krótkie wywiady z gośćmi w ramach realizacji pewnego pomysłu. Dzieci szalały na drzewie, Wamp kredą wyczarował mój portret na murze....a na koniec ci, którzy zostali, pomogli wnieść sztalugi i powiesić foty na ścianach.

Jakoś parę dni później, przy placu Dąbrowskiego, została odsłonięta ławeczka, poświęcona Mironowi Białoszewskiemu. Na pomysł wpadła moja "siostrzyczka" Moniczka a ławeczkę "wystrugał" Wojtek J. (znów jak z kroniki kryminalnej) Na wszystkich zrobiła chyba niezłe wrażenie, bo każdy chciał mieć na niej zdjęcie. Przyszło sporo osób, w tym  masa znajomych, którzy padli ofiarą moich mini wywiadów a potem "silną grupą pod wezwaniem" poszliśmy kontynuować spotkanie na dachu u Moniki. Domowe winko, tiramisu i dachowe Polaków rozmowy.....do późnego wieczora.

Nie minął tydzień, jak musiałam wyjechać do G., zaopiekować się kotem i domem rodziców pod ich nieobecność. Z Wampirem rzecz jasna i T. - w przelocie między pracą a pracą...Były długie spacery zwiadowcze pt.: "co się zmieniło w ostatnim czasie", zdjęcia, wspólne z Wampem spanie w jednym łóżku...Mały basen w ogrodzie i kąpiel w płatkach róż...
A do tego piękna pogoda, więc non stop na świeżym powietrzu.

Przeczytałam kolejną Blondynkę, z serii  Ameryka Płd.
Po Cejrowskim i jego podróżach tak mnie wciągnęła ta tematyka, że chyba niedługo stanę się teoretykiem od tamtych rejonów...

W przerwie opieki nad kotem, wróciliśmy do domu, zrobiłam Wampowi basenową niespodziankę - a dokładnie zawiązałam jej oczy chustką, wsadziłam do samochodu i rozwiązałam dopiero przed wejściem na basen. Dzień był upalny, więc niespodzianka się udała. Szalałyśmy zjeżdżając z rury, pływałyśmy na torach... Wamp, mimo prawie cotygodniowego basenu w szkole, ciągle pływa z deską (dobrze, że nie z cegłą!) 

I wreszcie przywiozłam od rodziców swój rower, na którym mogę czasem pośmigać. Dwa razy wycieczkę na Pragę zrobiłam, patrząc po drodze z mostu na słońce iskrzące w Wiśle...cudnie!

Gdy znów pojechałyśmy do G., Wamp postanowił złapać byka za rogi (chyba go zmotywowały te moje wypady) i po 3 latach sam wytargał z piwnicy niejeżdżony prezent urodzinowy w postaci różowiutkiego roweru. Po dwóch nieudanych próbach (czyt.: wywrotkach) bliski był porzucenia pomysłu, ale wtedy wkroczyłam ja. Po dłuższej przemowie motywacyjnej, w której kluczowymi słowami były: satysfakcja, cierpliwość, systematyczność, wytrwałość, nauka, czas i wspólne wycieczki, udało mi się dokonać fantastycznej przemiany. Po trzech dniach Wamp zaczął jeździć. Wprawdzie przypłacił to niebiesko-brązowymi od siniaków nogami, ale cel został osiągnięty.
Za to kot Kikot miał/miau gorzej. Zrobił mu się (już wcześniej) na biodrze dosyć rozległy, miękki bąbel, który mnie zaniepokoił (zresztą moją mamę również). Poszłam do weterynarza i okazało się, że kota trzeba otumanić, żeby sprawdzić co tam w środku piszczy. Biedny Kikuś został sprowadzony do parteru i  rozłożony na łopatki w stanie szmatki. Inaczej zapewne zdjąłby komuś skalp. Pan Tomek, wielbiciel i szczęśliwy(?) posiadacz ogromnych, owłosionych pająków typu tarantula, wyciągnął z mojego kota 50ml. ropy w kolorze kawy z mlekiem. Fuj. Wcześniej wygolił mu poletko wielkości dłoni jak bochen chleba a później zasprayował zwierzaka na srebrno (przeciw swędzeniu) i na niebiesko (na szybkie gojenie). Następnego dnia było jeszcze gorzej, bo kot był przytomny, wściekły i rozhisteryzowany jakąkolwiek przemocą a takowa być musiała, ze względu na antybiotyk i przepłukiwanie ex-ropnia. Myślałam, że odskoczy na sprężynach i zaśpiewa jakąś arię basem, takie tony z siebie wydobywał...Ale nic, monsieur dał sobie jakoś radę, pakując kota w kaftan, który został z nerwów olany ciepłym moczem i z którego kot wystrzelił jak sprężyna zaraz po iniekcji...Po czym szybko schował się w koszyku. Ja zaś okazałam się wredną matką, bo uwięziłam kota w domu i krzyczałam, gdy tylko zaczynał drapać framugi.

C.D.N