niedziela, 20 października 2013

KIKUŚ - moja kocia miłość


Nie wiem, czemu nigdy o nim nie pisałam...Wydawał się tak oczywisty i wieczny, że nawet do głowy mi nie przyszło, że mogę zapomnieć co robił, jaki był...., bo BYŁ.
Teraz ryczę jak bóbr i czuję, że wyrwano mi kawałek serca, bo już nigdy go nie wezmę na kolana, nigdy nie dotknę jego futerka....nie przywitam się rano czółko w czółko z Kikusiem siedzącym na kuchennym stole, domagającym się porannych pieszczot i dopiero potem jedzenia.

14 lat to kawał czasu. Więcej niż mnóstwo związków, powstających i rozpadających się w krótszym czasie...14 lat to kawał życia, kiedy zmienia się tyle rzeczy, włącznie z nami samymi.

Znaleźliśmy go w śniegu. Andrzej, Jazz i ja. Właściwie to Jazz, duży biały pies, zwęszył małą, białą kulkę w okolicach stadionu w Ursusie. Pytaliśmy w okolicy, czy komuś nie uciekł, ale nikt nic nie wiedział, więc postanowiłam wziąć go do domu.
Tym bardziej, że dopiero co straciliśmy drugą po Kopciuszce kotkę, która chorowała na białaczkę i trzeba (no właśnie, gdzie jest granica?...) było ją uśpić. Traumatyczne przeżycie, mimo, że była z nami dość krótko. Pierwsza kicia umarła po nieudanej operacji nowotworu - chowaliśmy ją razem z Filipem w ogrodzie pośród łez...Mufkę zostawiłam z mamą i doktorkiem Jaworkiem, bo nie zniosłabym kolejnej kociej śmierci...Wiem, moje ego uciekło, ale wiedziałam, że zostawiam ją z mamą....
Mufkę pochowali w ogrodzie razem Kićką...

Tamtej śnieżnej, Andrzejkowej nocy postanowiłam zabrać małą, białą kulkę do domu. Wyglądała prawie tak samo jak Mufka. Białę futerko i czarna plamka na łebku, ciemny ogon z białą końcówką...
Wsadziłam kotka do czerwonej, plastikowej  miski, w której często przesiadywała Mufka i zaniosłam po cichu na górę, do sypialni mamy. Nie włączając lampy, podświetliłam latarką malucha i powiedziałam, że to tak, jakby Mufka wróciła. Mama na to, że to nie kicia tylko kotek, ale ja z uporem maniaka twierdziłam, że na pewno kicia i będzie nazywać się Kika.

No i została.
Pierwszej nocy patrzyliśmy jak oswaja się z domem, jak pije mleczko i bawi się z nami.
Po paru dniach zmieniliśmy mu imię na Kikuś, bo jednak kuleczka miała dwie maleńkie, futrzaste kuleczki, które zdecydowanie świadczyły o jego płci.

Tyle mam wspomnień związanych z Kikusiem, tyle scen, obrazków, chwil...
Nie wiem, co bym zrobiła skurwielowi, który go potrącił i zostawił, nie chcę myśleć o tym, co się tam działo i dlaczego sąsiedzi nie powiedzieli nam od razu, gdy zauważyli go w rowie przy ulicy. Boli mnie fakt, że nawet nie dane nam było wyprawić mu pochówku i złożyć w ogrodzie razem z resztą naszych zwierzaków, że wtedy, 17-ego (października) rano jeździli śmieciarze i....Kikuś zniknął...Wszystkie te myśli rwą mi serce na strzępy...

Już nigdy nie usłyszymy skoków na klamki, gdy otwierał albo próbował otwierać sobie drzwi, nigdy nie miauknie nam :na zdrowie" po kichnięciu, co czynił prawie za każdym razem...Nie schowa się za pralkę ani do kredensu w czasie burzy, nie wtuli w nas swojego ciepłego ciałka pod kołdrą, nie powbija pazurków w kolana zadowolony z pieszczot...Nie podrze żadnej gazety, by ktoś go wreszcie wypuścił ani nie będzie siedział na cypryśniku i miaucząc, patrzył w kuchenne okno, by go ktoś z domowników zauważył i wpuścił do środka...Wampirek nie założy mu już żadnej czapki ani korony własnej roboty na główkę i nie zrobi z niego księcia, nie będzie go wozić w wózku razem z pluszakami ani uczyć go w swojej szkole...Już nigdy nic Kikusiu...Nie zamruczysz nam żadnej mruczanki ani nie będziesz basem śpiewał w drodze do weterynarza...Nie sprzątnę po Tobie, gdy coś Ci zaszkodzi, nie będę czyścić ubrań z Twojego futerka, nic, nigdy nie będzie już z Tobą...

Tak bardzo Cię kocham kotku mój, "syneczku pierworodny" - jak Cię nazywałam, zanim pojawił się Wampirek, któremu z zazdrości wskakiwałeś do wózka i do dziecinnego łóżeczka...
Tak bardzo mi Cię brak...i długo będzie, bo w sercu mam dziurę, która nie zabliźni się prędko...

Wierzę, żeś teraz szczęśliwy futrzaczku, że Twój koci duszek rozpłynął się w wiecznej miłości i świetle i będzie czekał na mnie gdy kiedyś odejdę...Wierzę, że spotkam Cię jeszcze i razem będziemy tańczyć odwieczny taniec po drugiej stronie życia...

Kocham Cię Kikuś!!!!

P.S.
Dziś - 19.XII.2013r. dowiedziałam się, że Kikuś został jednak pochowany. Znalazł go starszy Pan, którego czasem widywałam, jak spacerował z różnymi psami. Taki siwy brodacz z dłuższymi włosami. Nasz sąsiad powiedział dziś mamie, że to właśnie on pochował naszego kotka, zanim zabrały go służby porządkowe. Spoczywaj w pokoju mój kochany koteczku!...

P.S.2
Mama odnalazła tego Pana...Okazało się, że chodzi o kulach, żu w czasie wojny pies uratował mu zycie i teraz on zajmuje się wszystkimi biednymi, potrąconymi etc, opiekując się nimi albo je grzebiąc...
Kikusia zapakował w 3 torby i przysypał ziemią w swoim ogrodzie, jako, że ze złamanymi nogami trudno jest kopać doły...Potem padał deszcze, więc wziął go do domu...Co za człowiek - niesamowity...i mama właśnie zabrała naszego kotka od niego z domu i pochowała go u nas w ogrodzie a wczoraj - 28.XII. położyłyśmy na jego grobie zerwane w ogrodzie gałązki, kolorowych zimą krzewów a my z Wampirkiem zrobiłyśmy z patyczków krzyżyki. Odpoczywaj w pokoju mój kochany kotku...Wróciłeś do swojego ogrodu, do miejsc, w których kiedyś się wygrzewałeś i po których brykałeś w letnim słońcu...

P.S.3
A ten Pan, szedł w czasie Powstania z plecakiem pełnym granatów, który źle otworzony mógł eksplodować...Na przeciw niego grupka ssmanów i pies - owczarek niemiecki. I ten pies właśnie podbiegł do niego, rzucił mu się na szyję i zaczął z radością lizać go po twarzy - jak swego.  Niemców sytuacja rozbawiła do tego stopnia, że śmiejąc się poszli dalej. I wtedy nasz znajomy brodacz obiecał pomagać zwierzakom, do końca swych dni, co czyni jak widać. Piękna, wzruszająca historia...

piątek, 4 października 2013

czas to skurczy-byk, ulega entropii, chociaż go nie ma

Piętrzą mi się niezapisane słowa...Wylewają się z wanny, wychodzą szparami spod drzwi, gramolą się po piwnicznych schodach a ja ciągle mam za mało czasu na wszystko. Dziś wolny wieczór, Wampir u teściów, miałam zrobić tyyyle rzeczy i jeszcze odpocząć a tymczasem morzy mnie senność okrutna, która pozwoliła mi jedynie zrobić zakupy tu i ówdzie, nastawić pranie, coś tam ugotować i tyle.
A chciałam okna umyć, samochód "opatrzyć", żeby nie rdzewiał, szarlotkę upiec, włosy ufarbować, poczytać, film obejrzeć, wyjść gdzieś i spotkać się z kimś...porządki w szafach, zaczęte wczoraj, dokończyć, pościel zmienić...lista jest dłuuuga a sił brak. Może tylko jeszcze szarlotkę zrobię i włosy, obcięte wczoraj własnoręcznie, ufarbuję, chyba, że wpadnę nosem w duszone jabłka i zasnę z głową pod prysznicem...Chyba znów pogoda się zmienia albo co...

Miałam napisać o wakacjach w Machorach, o oczach zwierząt, o perypetiach z rozrusznikiem, o nowych fascynacjach Wampira....Wszystko leży i kwiczy a mnie się właśnie oczy same zamykają....dobranoc...