poniedziałek, 22 grudnia 2014

hardcore


Przez 3 lata nie mogłam wybrać się na kontrolę do ginekologa. W końcu mama zamówiła nam wizytę i poszłyśmy razem. Do exkoleżanki taty z Inflanckiej. Przemiła, fajna babeczka i "uczennica" mojej poprzedniej Dobrej Wróżki, która odbierała Wampirka i...niestety odeszła w tamtym roku...
Badania "na macanego" ok., więc obydwie zadowolone. Pozostały tylko do odebrania wyniki cytologii.
Trochę o tym zapomniałam, trochę nie chciało mi się jeździć...
Któregoś dnia telefon. Dzwoni moja nowa pani doktor. Wyniki kiepskie. Dysplazja wys. stopnia + komórki nowotworowe. Mam szybko robić kolejne badania. Zamurowało mnie. Jakby mi ktoś załadował czymś ciężkim w tył głowy. Właściwie zatkało mnie zupełnie. Dziwne uczucie. Minęło kilka dni, zanim oswoiłam się z myślą. Zanim przyjęłam to, jako swoje i wszystkie możliwości rozwoju sytuacji. Wszystkie konsekwencje. Nie było to łatwe. Nie, kiedy obok śpi, bawi się, mówi, śmieje, czyta, żyje twoje dziecko.
Zaczęłam brać pod uwagę najgorszy z możliwych scenariuszy. I myśleć o tym, co wtedy, co muszę zrobić, czego się nie uda, jak zapewnić Wampirkowi dobre dzieciństwo. Totalne wariactwo.
Bo: T. zapomni o tym, o tamtym, nie dopilnuje, oleje, nie wpadnie na to, że można...I to jest dopiero jazda.

Poszłam na kolejne badania: potwierdziły cytologię. Stres, choć kolejna miła znajoma taty ze szpitala.
Wymiękłam. Rodzice zaczęli się modlić. Poprosiłam też o modlitwę najbliższych wierzących przyjaciół i znajomych. Wiem, że nie olali.

Mijały dni. Ciągłe napięcie. Każdy ranek zatykał mnie myślą o TYM tuż po przebudzeniu. Wolałam spać w błogiej nieświadomości. Z drugiej strony czułam jakąś pokorę, poddanie się sytuacji... żadnego gniewu czy pytań typu: dlaczego ja? Modliłam się do Św. Judy - patrona spraw beznadziejnych.

Nadszedł dzień zabiegu. Pierwszego. Wycinki i wykrawki czy jakoś tak z krawiecka brzmiące hasła.
Pojechałam na czczo, razem z T.
Koszula, szlafrok, książka i tylko woda do zwilżenia ust.
A potem przypięli mi nogi pasami do fotela, co mnie ubawiło i skłoniło do żartów na temat psychiatryka.
Pani anestezjolog wyglądając zza mojej głowy spytała, czy mam jakieś pytania.
- tak - powiedziałam - która godzina?
- 12ta-usłyszałam - i już mnie nie było

Ocknęłam się na sali, potwornie śpiąca z kroplówką podczepioną do wenflonu. Myślałam, że odeśpię zarwaną noc, ale gdzie tam. Nici ze snu.
Późnym popołudniem wracaliśmy z T. taxówką do domu, gdzie mama robiła lekcje z Wampirkiem.

I znowu czekanie. Tydzień, może dłużej.
Wychodzę do sklepu. Telefon.
Wyświetla się Monika - moja pani doktor, która zaproponowała mi jeszcze w szpitalu mówienie sobie po imieniu.
- dzwonię z dobrymi wiadomościami
Zatkało mnie.
- tak?
- nie wiem, jak to się stało, ale wyniki badań są o wiele lepsze, wyszła tylko lekka dysplazja
(z 2/3 zrobiło się 1), mimo wszystko, dla pewności i spokoju ducha i tak wytniemy stożek pętlą elektryczną (WTF?!)
- ok, super, hurra, yuppi, ale wiadomość!

- to zakrawa na cud - powiedziała mi potem, już po kolejnym zabiegu, w dniu, w którym również mój brat trafił do szpitala na zabieg wycięcia guza spod pachy w celu zdiagnozowania tegoż (tu kolejna dziwna historia: dowiedzieliśmy się jakoś dzień po dniu, że mamy coś, nie wiadomo co, i tego samego dnia wyznaczyli nam zabiegi - i ciągle czekam na jego wyniki)
- dokładnie: cud - tyle osób się modliło, zmasowana modlitwa czyni cuda - odparłam, pewna, że tak właśnie było.

I wiem, że nie było to ot tak sobie. Wiem, że muszę dzialać. Zmieniać, opowiadać. Cuda się zdarzają a Opatrzność i Siła Wyższa pomaga. Trzeba tylko uwierzyć, zaufać. I właśnie ufność i wdzięczność wypełnia moje serce. Dziękuję Św. Judo! dziękuję wszystkim, którzy się modlili i Bogu, że wysłuchał tych modlitw.
Dziękuję, że dostałam jeszcze szansę, bo, jak powiedziała Monika, na początku wyniki były b.kiepskie i nieźle ja wystraszyły. Scenariusz mógł być zupełnie inny.

Może i Wam przydarzyło się coś podobnego?...


środa, 20 sierpnia 2014

czy ze mną jest coś nie tak?



Przeprowadzamy się. Znów. Do teściów a raczej mieszkania po nich. Ok. Miło, fajnie, sporo plusów, ale....
No właśnie mam "ale" a to grzech normalnie, bo jak stwierdziła moja mama, powinnam ich po rękach całować.
No i co? a mnie się nie podoba, że 1.mamy zakaz nocowania kogokolwiek, że 2.wszelkie chęci usunięcia ich mebli, włącznie z lampami czy innymi pierdołami mamy z nimi konsultować, że 3. zastrzegają sobie prawo wpadania po swoje rzeczy, kiedy tylko będą mieli taką potrzebę, że 4. gdy mówię: "nie chcę tv w domu", obrażają się mówiąc, że mogą zabrać telewizor (na którym przecież filmy z płyt czy mp3 można oglądać)...
Do tego mieszkanie prawie urządzone i mnóstwo ciemnobrązowych rzeczy, co w połączeniu z ciemnym mieszkaniem wprawia mnie w lekką deprechę - 5...
Niech mi ktoś powie: jestem beznadziejną niewdzięcznicą, bo znów po 27m2 będę mieć 100m2 i marudzę, tak? powinnam się cieszyć bez względu na wszystko?...

W takim razie chyba powinnam się leczyć!

czwartek, 31 lipca 2014

Krajobraz z kolejną przeprowadzką w tle

T już po przeszczepie skóry z udo na łydkę, tydzień zaliczył w Orłowskim przy Książęcej, potem codzienne opatrunki na miejscu, ale kazali mu odstawiać kule, więc wszystko powoli do przodu.

Kolejny news: następna przeprowadzka pod koniec sierpnia, zataczamy koło, wracamy na Piękny Brzeg do 100m2. Wreszcie będę mogła malować olejami! (brak mi zapachu farb i mojej medytacji z pędzlami w dłoni) Wamp będzie chodził do szkoły na piechotę z koleżankami, będzie miał gdzie przyjmować gości i my też! jakoś przełknę to ciemne mieszkanie i spory metraż do sprzątania...No i ulicę pełną spalin, hałasu, tramwajów, autobusów...Przełknę, bo szala przechyla się in plus: dojazdy do szkoły przez pół roku 2 razy dziennie, zbyt mało miejsca na wszystko, rzeczy porozwożone po rodzicach...niemożność malowania na płótnach - wszystko to mnie zmęczyło.Teraz tylko znów szukanie lokatora, żeby był uczciwy, miły i czysty (hahaha) Po ostatnich doświadczeniach i płaceniu nieswoich rachunków nabrałam dystansu i straciłam zaufanie do pozornie uczciwych ludzi. Cóż, całe zycie człowiek się uczy.

Zrobiliśmy z T ostatnio tzw. identyfikację wizualną dla salonu fryzjerskiego, z której jestem zadowolona i póki co cisza w eterze w zw. z zamówieniami. A przydałoby się coś, oj przydało. Mam nadzieję, że skoro T zdrowieje, mieszkanie znów się "powiększy" to i robota jakaś wpadnie wreszcie!
Póki co jedziemy do moich rodziców, gdzie od tygodnia kwitnie Wamp, wybyczyć się na trawce i bujawce w te największe upały (w naszym mieszkanku temperatura osiąga tropiki: +33'C to chyba niemało)

Co jeszcze? a! biegam po mieście i robię zdjęcia na konkurs o Warszawie - przyjemne zajęcie tylko aparat trochę "nie na poziomie" - obróbka PSem konieczna a i tak przepałów nie likwiduje.
To tyle.
Pragnę zmian na lepsze po tym wszystkim, co się działo przez ostatni rok. Amen.

poniedziałek, 9 czerwca 2014

....


Kwitną lipy. Wszędzie ten zapach, przywodzący na myśl dzieciństwo. W końcu wychowałam się an ul. Lipowej, w alei lip...Kocham ich zapach, podobnie jak akacji, bzu i wielu innych, które tak szybko odchodzą w niebyt, że trzeba łowić ich wonie w siatkę nozdrzy, gdy tylko jest okazja.
Lato rozpędza się powoli, z humorami, czasem prawie jak na pustyni: w dzień upał, w nocy temperatura spada o połowę.
T już w domu. Od 2 tygodni. Przed nim operacja, przeszczep, ale to dopiero za miesiąc jakiś. Żyjemy na pół gwizdka. On ciągle o kulach i codzień w szpitalu na zmianę opatrunku - czekają aż rana jak najbardziej zarośnie, by skóra do przeszczepu była jak najmniejsza. Strasznie długo to trwa.

Wamp jedzie z moimi rodzicami nad morze na początku lipca. Przynajmniej ona będzie miała jakieś wakacje.
A ja?...muszę wreszcie nauczyć się marzyć. Nie wiem jak, ale muszę przestać się ich bać. Że się nie spełnią, że rozczarowanie i kolejne zwątpienie...Kto i kiedy tak podciął mi skrzydła - nie pamiętam - fakt, że ciężko z tym żyć.

wtorek, 13 maja 2014

3 tygodnie diabeł ogonem nakrył

Minęły 3 tygodnie od ostatniego wpisu a ja mam wrażenie jakby to był zaledwie tydzień. Co się dzieje z tym czasem? jakoś drastycznie przyspieszył. I nie wiem czy jest to wprost proporcjonalne do osiągniętego wieku, bo Wamp mówi, że jemu też tak szybko mija. Czy to nie dziwne? Może ktoś nim manipuluje?...:)
3 tygodnie minęły a T ciągle w szpitalu. Czysty obłęd. Jutro kolejna narada, kolejna decyzja chirurga plastyka...Tym razem przewożą go w tym celu do innego szpitala.
Wamp połyka ogromne ilości książek -co kilka dni biorąc nowe ich kiście z biblioteki w sąsiednim bloku, ku zdziwieniu pani bibliotekarki, która wczoraj stwierdziła, iż Wamp jest bardzo wymagającą czytelniczką. Po pierwsze dlatego, że większość rzucanych przez wyżej wymienioną panią propozycji już przeczytał a mniejszość odrzuca, jako nieinteresujące go z jakiegoś powodu. Niezły mam z nią ubaw.

Poza tym:...
Prostuje zęby z bólem, nie znosząc aparatu, o czym szybko zapomina, gdy ma już go w paszczy :)
Mój przytrzaśnięty drzwiami od samochodu paznokieć jednak nie zszedł - ku mej radości i na złość wszystkim "wronom"
Wańka od tygodnia jakoś w warsztacie, ale blacharka już zrobiona, więc pewnie niedługo pożegnamy się z Hyundaiem Amicą, zw. przez nas Amigo. Nawet zdążyłam się przyzwyczaić do jego gabarytów i wyczulonego na moją ciężką nogę, gazu....Na początku wstyd mi go normalnie było przy ludziach odpalać :D,  bo od razu warczał jakby go ktoś w dupę gryzł i zrywał się do lotu - o ile to w ogóle możliwe przy takiej mocy (i baaardzo wolno się rozpędza niestety, co doprowadza mnie do szału).

Dobra, koniec, północ wybiła, jutro nikt mnie od poduszki  nie oderwie, jeśli jej w tej chwili nie przytulę.
Co za czasy, no!
Kiedyś można było być sową a teraz wymuszony słowik ślepy na jedno oko, kulawy i w ogóle rzężący :/

czwartek, 24 kwietnia 2014

Jeszcze o szpitalu i o grafomańskich blogach nie dla dzieci, czyli jak Wamp stracił niewinność

Znów późno, znów nie napisałam wtedy, kiedy chciałam i teraz też tego nie zrobię, bo zawalę sen. Fatalna sprawa z tą pogonią za czasem. Ciągłe kursy szkoła-dom-szpital-szkoła-dom, przerywane czasem jakąś inną trasą. Jutro otrodonta, bo Wamp od kilku m-cy nosi aparat, pojutrze do rodziców, posłuchać śpiewu kosów a w niedzielę zawieźć samochód do warsztatu i wrócić jakimś zastępczym "maluchem", przez szpital oczywiście. Ciągle nie wiemy, kiedy T wreszcie wyjdzie, lekarze grają na zwłokę, czując zapewne na plecach oddech izby praw pacjenta...- boją się cokolwiek spieprzyć, więc nie spieszą się z decyzjami i zakończeniem całej akcji. Urodziny Wampa i Święta w szpitalu - mam nadzieję, że to by było na tyle.
Ile książek można czytać? nawet, jeśli się to kocha?...widząc młode liście za oknem i czując ciepły wiatr na twarzy, unoszący dym z papierosa (byle dalej, byle dalej, żeby pielęgniarki nie zwęszyły...) Wybory między książką a snem, ew. gapieniem się w sufit s ą dość ograniczone.
Gramy czasem w kości, w "tysiąca", we dwoje, albo z Wampirem, gdy jesteśmy razem...Wtedy jest zabawnie, coś się dzieje...Ale kiedy zostaje sam, między odwiedzinami rodziców, moimi, kolegów, dostaje kota. Też bym pewnie dostała! I choć to wszystko mało optymistyczne, łapię się na myślach, że przyzwyczaiłam się mieszkać tylko z W. Na początku było jakoś pusto a teraz to stan normalny - o zgrozo!  To tak, jak z rozstaniami naszymi z Wampem: pierwszy dzień tęsknota i pustka, potem zachłyśnięcie się  wolnością i czasem tylko dla siebie. Wyrodna matka, nie?
Miałam nic nie pisać i jakoś nie wyszło.
To jeszcze napiszę o tym, co mnie ostatnio wkurwiło do białości.
Wamp ulubił sobie jakiś durny, muzyczny serial argentyński, zw. Violettą. Głupie to i nudne jak flaki z olejem, przewidywalne i tuzinkowe, ale co zrobić? przecież nie zabronię, więc czekam cierpliwie aż fascynacja minie. Długo już czekam i nic.
Któregoś dnia grzebało sobie moje dziecko w necie szukając bloga tejże V. - bohaterki serialu - i jakimś fatalnym trafem natknęło się na coś, co nie dość, że grafomanią jest potworną, to jeszcze pornolem do tego. Masakra! Dwie gówniary nie wiedziały chyba, co z czasem zrobić i postanowiły swoją wersję serialowego romansu w necie opisać. Mózg mi stanął dęba i szczęka zadzwoniła  o buty po przeczytaniu tych wypocin, gdy zdałam sobie sprawę, że Wamp słowo po słowie również wszystko przeczytał. Tytuł brzmiał: "ten pierwszy raz" i bynajmniej nie był to subtelny opis pierwszej rozbieranej randki, ale techniczna niemal instrukcja, ze wszystkimi szczegółami krok po kroku, zakończona spermą rozlaną między piersiami etc. Załamałam się. Nie tym, że nastolatki piszą takie fatalne stylistycznie i gramatycznie badziewie, ale tym, że mój 10-letni  aniołek raz na zawsze stracił swą dziecięcą świeżość i czystość. Wkurw mnie dopadł taki, że wygarnęłam gówniarom łopatą, nie przebierając w słowach, co myślę o ich marnym pisarstwie i o braku "tabliczki" z napisem "od lat 18-tu". Po kilku dniach zajrzałam - komentarz zniknął, blog ma się dobrze.
Wniosek płynie z tego taki, że trzeba być naprawdę baaardzo czujnym, gdy zostawia się dzieci przy kompie, bo nawet pozornie niewinne rzeczy, mogą stać się zagrożeniem dla ich "niewinnych duszyczek".
 Hawk!


sobota, 12 kwietnia 2014

chaos chaotyczny chaotycznie w chaosie z chaosem ukosem


Czasem liczę światła w bloku naprzeciwko...im później, księżyc niżej - dziś coraz pełniejszy wygląda zza betonu - tym mniej jasnych prostokątów...Czasem zaglądam ludziom do mieszkań, kryjąc się w mroku własnych 27m2, patrzę na kolor ścian i zasłon, oglądam meble, żyrandole, lampy - gust właścicieli, ukryty w każdym kawałku przestrzeni, nawet w ledwie widocznych detalach.
Wampir śpi w moim łóżku, od kiedy T wylądował w szpitalu. Śpi tak słodko, mój aniołek, iż można pomyśleć, że za dnia tylko w aureolę odziany...
T już miał  wyjść, już się cieszył, i my też...Po trzech tygodniach w domu, kolejne dwa w Bielańskim...Moim zdaniem ewidentne zaniedbannie lekarzy. Naderwane ścięgno achillesa wsadzone w gips, przeoczony krwiak średnicy 4 cm., w który wdało się zakażenie i martwica...Gorączka wciąż rosła, po 2 tygodniach, przy 39,5* C, po raz kolejny ostry dyżur - wcześniejsze wizyty nic nie dały, nikt się poważnie tym nie zainteresował...Czekali na termin zdjęcia gipsu, matoły, a T o mały włos nie stracił nogi...
Jeden, dwa dni później i...aż włos się jeży i ciarki po plecach....To wszystko tak od 6 - ego marca...Najpierw była operacja, potem czyszczenie rany, płukanie, skrobanie, ból i antybiotyki dzień w dzień podawane dożylnie, ciągłe zmiany wenflonu...Wczoraj mieli go szyć, nie dali rady, zbyt wielu pacjentów. Mieli go zszywać dziś...i ...nagle okazało się, że teraz to będzie chirurgia plastyczna, przeszczep skóry z uda na łydkę, obniżanie mięśnia, jakas rekonstrukcja...Mój biedny, kochany T - ile on się tam wymęczył...
Jeżdżę do niego prawie codziennie...Jak mogę, zabieram Wampira, bo przecież tam można zwariować po takim czasie, nawet w doborowym towarzyystwie, które w końcu i tak zmienia się jak w kalejdoskopie i tylko jeden pan jeszcze trwa na polu bitwy, czekając na swój dzień.

Dziś nie dane nam było przekroczyć szpitalnych progów. Dziś Wamp zaprosił koleżanki: D. J & Z., by świętować swe urodziny, które za dni kilka.
I wszystkie 4 a potem jeszcze L, brat D, szalały w tej naszej karykaturze mieszkania, piszcząc i śmiejąc się na całe gardła. 10- te urodziny to w końcu piękny wiek - nie może minąć nie zauważony!
Więc plakat na drzwiach: "Sabat Marsjanek" obwieszczał charakter imprezy, do tego zielony sernik i napoje, szaleństwa na placu zabaw, filmy, gigantyczne słodkie obżarstwwo, karuzele na rękach Marka w korytarzu a na koniec jeszcze pojawiła się sąsiadka z własnoręcznie wykonanym rysunkiem czarownicy na miotle!

Tyle się ostatnio działo, że  nie sposób wszystkiego spisać jednej nocy, tym bardziej, że coraz krótsza ona i jeszcze chwila a doczekam świtu. A jako, że wampirzy ranek nie jest okazem miłosierdzia (choć i tak o niebo lepiej niż kiedyś!), to resztę (postanawiam i przyrzekam sobie) zostawię na jutro.

Przecież ta cała przeprowadzka...Sławek i jego Bieszczady, Birmańsko-Tajlandzko-Kambodżańskie wakacje rodziców, pierwsza próba mojej przyjaźni z M.M. po wielu latach, Wamp, który został okradziony z dzieciństwa i mnóstwo innych ważnych spraw.
Jutro. Jutro koniecznie. Jest 03.50. Pora na ochłapy snu.