poniedziałek, 9 czerwca 2014

....


Kwitną lipy. Wszędzie ten zapach, przywodzący na myśl dzieciństwo. W końcu wychowałam się an ul. Lipowej, w alei lip...Kocham ich zapach, podobnie jak akacji, bzu i wielu innych, które tak szybko odchodzą w niebyt, że trzeba łowić ich wonie w siatkę nozdrzy, gdy tylko jest okazja.
Lato rozpędza się powoli, z humorami, czasem prawie jak na pustyni: w dzień upał, w nocy temperatura spada o połowę.
T już w domu. Od 2 tygodni. Przed nim operacja, przeszczep, ale to dopiero za miesiąc jakiś. Żyjemy na pół gwizdka. On ciągle o kulach i codzień w szpitalu na zmianę opatrunku - czekają aż rana jak najbardziej zarośnie, by skóra do przeszczepu była jak najmniejsza. Strasznie długo to trwa.

Wamp jedzie z moimi rodzicami nad morze na początku lipca. Przynajmniej ona będzie miała jakieś wakacje.
A ja?...muszę wreszcie nauczyć się marzyć. Nie wiem jak, ale muszę przestać się ich bać. Że się nie spełnią, że rozczarowanie i kolejne zwątpienie...Kto i kiedy tak podciął mi skrzydła - nie pamiętam - fakt, że ciężko z tym żyć.