wtorek, 7 maja 2013

meteopatka

Znowu coś się dzieje z pogodą i znowu przerabiam to na własnym organiźmie. Bycie meteopatą jest beznadziejne. To jak choroba. Co gorsza, choroba niekończąca się i przychodząca znienacka wraz z każdą zmianą aury. Nagłe ocieplenie, niskie ciśnienie, ochłodzenie, deszcz...Za każdym razem czuję się jakby mi ktoś dosypał prochów nasennych do kawy, którą na dodatek piłam z wampirem energetycznym. Zero sił na cokolwiek, moc ucieka, padam na ryj, kładę się, żeby złapać jakąś krótką, regenerującą drzemkę i ....leżę, leżę...godzinę, czasem dwie, po czym wstaję wkurwiona, bez żadnych zmian w samopoczuciu. Oprócz złości i frustracji oczywiście. Koszmar. Nie cierpię tego.

Weekend majowy spędzony w domu rodzinnym, bo rodzice udali się w podróż do...Peru tym razem. Ciężko to znoszą, oj ciężko. W końcu Tata ma po 70-tce a Mama jeszcze trochę i też będzie ją miała. Napisali, że kolana od gór bolą, że nogi spuchnięte i w ogóle...Biedaki. Myślałam, że więcej radości będą mieli. Tzn. mają. Kondory oglądali, rysunki nad Nazca, Machu Picchu i mnóstwo innych fajnych rzeczy, ale co innego móc cieszyć się tym na maxa a co innego przy okazji "wyć" z bólu. Ech...

My z kolei  mieliśmy korzystać z ogrodu, słońca, spacerów a tymczasem padało, było zimno i do dupy. Wprawdzie gości miałyśmy z Wampirem pierwszego dnia i tańce zombi w wykonaniu jednego kolegi, który biegał w szlafroku Mamy, skarpetkach w paski, ze szczotką do mycia pleców i wymalowany moją szminką, więc było nawet zabawnie...Przeczytałyśmy też pół ostatniej części "Magicznego drzewa" ("Pojedynek") i ogólnie nie było tak źle, ale ta pogoda?...

Maryjka prawie skończona, jeszcze tylko szramy na twarzy i wykończenie złotej lamówki...Zadowolona jestem. Nie przypuszczałam, że tak łatwo mi pójdzie.

Dobra, muszę się położyć, bo zaraz padnę nosem w klawiaturę - niestety. A miało być słonecznie i gorąco! wrrr...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz