czwartek, 1 sierpnia 2013

Claudine - RIP *********** Rowerowa kontuzja Wampira

Kiedy już uporałam się z kotem, przyszła kolej na Wampira. Wprawdzie rowerowe lęki zostały przezwyciężone i kilka wycieczek (jako pierwsze koty za płoty) zostało zaliczonych,  moja Mama zaś sprezentowała wnuczce ochraniacze na kolana, łokcie i dłonie, to i tak nie dało się uchronić mojego słoneczka od wywrotki zakończonej makabrycznie spuchniętą kostką w kolorze błękitno fioletowym.
Nawet na prześwietlenie pojechałyśmy, wystraszone opowieściami mamy Julki, wampirzej przyjaciółki. I, co bardzo mnie zaskoczyło, w ciągu godziny byłyśmy z powrotem w domu, tak szybko wszystko poszło. Chwila w poczekalni, potem Wamp na wózku śmignął na rtg, 3 minuty - zdjęcie gotowe, znowu chwila w poczekalni, krótka rozmowa z p. doktor ("Teksańskiej masakry" nie będzie :) ) i do domku. Szybko i sprawnie, aż trudno uwierzyć. I to w niesławnym bielańskim!
Od tamtej pory minęło już chyba ze dwa tygodnie a Wampirowi kostka dopiero co doszła do siebie. Dzień w dzień okłady z altacetu i mrożonego żelu w torebce, potem już tylko żel. Kostka jak balon, krwiaki we wszystkich kolorach tęczy - obraz paskudny - biedne moje dziecko, za rowerem stęsknione. Jeszcze dzień, dwa i pozwolę jej dosiąść różowego rumaka.

W międzyczasie poznałam osobiście siostrę nową, o której do tej pory nie wiedziałam, poza samym faktem jej istnienia i kilkoma sms-ami. Okazała się duszą bardzo mi bliską. Podobne upodobania, charakter, znaki zodiaku...i nawet staników obydwie nie nosimy, bo nie lubimy. Magda jest kimś, kogo nie muszę długo poznawać, żeby czuć się z nią dobrze, blisko etc. Wyczuwam ją instynktownie, jakbym znała od lat. Super. Też ma córkę. Chciałabym, by poznały się z Wampirem.

Przyjechała moja ciocia/Cicia. Skończyła 90 lat. Cudowna, mądra, wrażliwa i dobra osoba. Niech żyje jeszcze długo - w takim stanie, z taką pamięcią, bystrością i mobilnością, mimo problemów z oczami, które utrudniają poruszanie się. Będzie mi jej kiedyś brakowało. Na pewno. Ludzie tak szybko znikają. Nie ma czasu na pożegnania, ciepłe słowa, przytulenia...
Ostatnio odeszła Claudine - moja kochana, francuska stryjenka. Po śmierci Adasia (przyrodniego brata Taty) musiała czuć się bardzo samotna, skoro lekarz zdiagnozował u niej chorobę sierocą. Starała się jednak trzymać fason, nie chciała nawet mieszkać z synem w Stanach...Sama, w Nicei,w mieszkaniu, które poznałam i w którym wiele razy piliśmy szampana, rozmawiając i śmiejąc się, jedząc pyszne czekoladki...Odeszła, bo tak chciała. Biedna, kochana Claudine...Będę Ją zawsze pamiętać pełną wigoru, silną, drobną kobietkę, uśmiechniętą i pełną życia. Zadbaną, kobiecą, otwartą, idącą z duchem czasów, ciekawą wszystkiego, podobnie jak moja ciocia/Cicia. Mam nadzieję, że spotkała już Adasia. Mimo wszystko. Mimo wszystko...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz