sobota, 9 marca 2013

Babcia Nela

Jadąc ulicami Pragi spoglądałam jak zwykle w oświetlone okna. Lubię podglądać ludzkie gusta i guściki, kolory, formy, lampy...Jedna z kamienic, choć zupełnie niepodobna, odrestaurowana i pomalowana na jasno, przypomniała mi swym ciepłym, okiennym światłem zza zasłony, kamienicę mojej Babci w Alejach Jerozolimskich przy Emilii Plater. Poczułam przez chwilę, że znowu jestem uczennicą i wracając ze szkoły, patrzę w okna mieszkania Babci...Z zewnątrz było widać kinkiety, żyrandol z brązu - odlany przez mojego wujecznego dziadka, stiuki łączące ściany z sufitem...
A w środku...w rogu pokoju "rósł" stary, kaflowy piec, w którym Babcia czasem paliła, po przekątnej, pod oknem stał okrągły stół, wsparty na trzech kariatydach, obok stary fotel z rzeźbionymi poręczami, zakończonymi "złotymi" głowami lwów i piękna serwantka, gdzie na dolnej półce kryły się czasem różne słodkości. Na środku drugi, okrągły stół i krzesła. Pod ścianą, nad którą wisiała stara, chińska tkanina (przeznaczenia jej nie pamiętam) rozpościerało się wielkie, ciężkie, drewniane łoże, wywinięte na obu końcach...

W siódmej klasie, kiedy zaczęłam chodzić na zajęcia plastyczne do Pałacu Kultury, nocowałam u Babci. Lubiłam siedzieć w oknie i obserwować miasto nocą. Samo jego centrum, oświetlone ulice, przejeżdżające samochody i tramwaje, Dworzec Centralny i wspomniany już Pałac Kultury. Dla dziewczynki, która wychowała się na skraju Warszawy, w domu z ogrodem, gdzie na ulicach często gasły sine latarnie, to było prawdziwe, miejskie życie. Wyobrażałam sobie, co można robić w takim miejscu, dokąd chodzić, z kim się spotykać...
Budził mnie odgłos przejeżdzających tramwajów i pyszna jajecznica mojej Babci, którą podawała mi swoimi dużymi, zmęczonymi dłońmi o zdeformowanych chorobą stawach, ale prawie zawsze pomalowanych paznokciach.
Lubiłam jej kosmetyki, puder Yardleya, perfumy Chanel, zagraniczne pomadki, lakiery...
Jej troskę i opiekuńczość i całą resztę, która rozpłynęła się w mrokach mej nie-pamięci.
Pamiętam też jej kolorowe sukienki i peruki (bo włosy miała słabe)..., opowiadane bajki i historie z czasów wojny, w niedzielne poranki w naszym domu, gdy przyjeżdżała na weeekendy a my z bratem wskakiwaliśmy do jej łóżka...Nawet dwuczęściową piżamę Babci pamiętam. I ciastka, które nam przywoziła i jej czarną spanielkę Gypsy...Pudełko pełne guzików, nici i innych skarbów a w ostatniej szufladzie komody: czaszkę. Prawdziwą, ludzką czaszkę - pomoc naukową dziadka - lekarza i profesora neurologii. Babcia też była lekarzem - wspaniałym dermatologiem, jakich teraz mało. Do dziś korzystamy z jej przepisu na maść gojąca spękaną skórę, którą wypisuje Tata, gdy jest potrzebna.

Coraz mniej wspomnień, coraz mniej kadrów z przeszłości w mojej głowie, więc szybko zapisuję te, które jeszcze się nie rozpłynęły.
Pierwszy raz całowałam się pod drzwiami babcinego mieszkania, "modląc się" w duchu, by ich nie otworzyła...
Innym razem oszukałam ją, mówiąc, że idę z koleżanką do teatru, gdy w rzeczywistości urwałyśmy się na dyskotekę do Hybryd. Nie było wtedy żadnych telefonów komórkowych (u Babci stał czarny, ebonitowy telefon, z którego dzwoniłam czasem do przypadkowych ludzi, robiąc im głupie dowcipy), więc i kontrola była ograniczona. Straszna afera zrobiła się z tego wypadu, bo okazało się, że Babcia postanowiła po nas wyjść. Czekała, czekała, wszyscy widzowie opuścili teatr a nas nie było. Nie pamiętam, czy spotkała mnie wtedy jakaś kara, czy nie, ale wstyd mi było jak diabli. 

Późno już, więc chyba ulegnę pokusie wskoczenia do łóżka, bo inaczej znów przywitam ranek w wersji zombi.
Na koniec dodam tylko, że Babcia Nela była świetną kucharką. Robiła genialne pierogi z baraniną i ruskie, czekoladowe mazurki ze skórką pomarańczową, faworki i mnóstwo innych potraw, których już nigdy nie skosztuję. I była najukochańszą, nieodżałowaną mamą mojego Taty. 

Szkoda, że Jej nie ma.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz