niedziela, 17 marca 2013

Boso po mieszkaniu

Całą zimę przeziębienia omijały mnie z daleka..., całą zimę.
Aż tu nagle w drugiej połowie marca (tak, tak, nie powinnam była chwalić dnia przed zachodem), jak mi nie przywaliło obuchem w łeb...Od razu cebula, propolis, miód z cytryną..., ale chyba za mało, bo nie udało się powstrzymać tej lawiny zarazków. I skąd one? komunikacją miejską nie jeżdżę, w klimatyzacji nie siedzę...No tak, jazda z otwartym oknem i zapalonym fajkiem się kłania.

Niedziela, piękne słońce, błękitne niebo a ja obłożona chustkami do nosa, kichając i kaszląc, zdycham zwinięta na łóżku. Szczerze nienawidzę takich stanów. I tego spania na dwóch poduszkach, żeby się nie udusić i oddychania ustami jak ryba, wyrzucona na brzeg...
Jedyne, co mnie ratuje, to Senor Cejrowski, którego kolejną książkę pochłaniam w trybie przyspieszonym, posiłkując się cyklem "Boso przez świat". Ku memu zadowoleniu, jacyś dobrzy ludzie wrzucili go w całości do kinomaniaka.
Chwilami zapominam gdzie jestem. Drepczę ślad w ślad za Indianinem karczowaną na bieżąco ścieżką w dżungli, podglądam tajną naradę starszyzny w Darien, w wiosce plemienia Cuna (Kuna) - bardzo wrogo nastawionego do wszystkich gringos świata, śmieję się z kamuflażu, zrobionego ze zwierzęcego łajna i ledwie uchodzę z życiem przed wstrętnym "szmeterlingiem", strzepującym ze skrzydeł chmurkę zatrutych, śmiercionośnych, kryształków. Senor Cejrowski mógłby swoimi przygodami spokojnie obdarować pół miasta, czego mu trochę zazdroszczę, choć...chyba nie chciałabym, żeby mi jakiś motyl składał w palcu u nogi jaja ani też jeść zupy z małpy bym nie chciała...
Co nie znaczy, że nie jest to fantastyczna podróż dla wyobraźni, szczególnie w taki dzień jak dziś. A...psik!

T. wziął Wampa i poszedł ze znajomym i jego córką na...sanki.
Dobre i to, po 9-ciu latach.
Chociaż może nie u wszystkich empatia oscyluje na pograniczu autyzmu.
...chlip...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz