środa, 6 marca 2013

Lustrzane ćwiczenia, domowy fryzjer i kolorowe krasnoludki

Dano mi dziś pospać, więc spałam. Do 10-ej. W międzyczasie T. miał odstawić, z wszelkimi rytuałami, Wampira do szkoły. Budzę się i słyszę jej głosik z pokoju. Wstaję, patrzę...a dziecko siedzi w łóżku, obłożone stertą gazetek i czyta. "Co tu się dzieje?" - pytam i po chwili już wiem: podobno główka rano bolała i katar doskwierał i ogólna tendencja: wątroba, śledziona, noga...więc  relaksik w łóżeczku w centrum niezłego zawirowania. A potem słońce weszło Wampirowi do pokoju, to założył kapelusz słoneczny, zrobił sobie z piżamy top i krótkie spodenki, wysmarował się kremem do opalania i choooory. Ja nie mogę! Wagary na całego. A skoro już wagary, to trzeba zrobić jakieś lekcje. Tak ze 3 godziny... 6 stron. I tak krótko, bywa gorzej. 
Jak już się zmęczyło dziecko lekcjami to poszłyśmy na spacer.
Nad kanałek na Kępę Potocką.
Po jednej jego stronie ćwiczył sobie jakiś koleżka w czerwonej bluzie...a my z Wampirem, na przeciwległym brzegu, postanowiłyśmy zabawić się w lustro i robiłyśmy dokładnie to, co on. Ku obopólnej uciesze zresztą...Na koniec pięknie nam się ukłonił a my poszłyśmy bujać się na hamaku do pionu, gubiąc wszystko, co w kieszeniach...
W domu gimnastyka (gdzieś tak od roku staram się, żeby codziennie ćwiczyła, bo jeden dzień w tygodniu w przychodni to o wieeele za mało), kąpiel, mycie głowy i nożyczki. "Mamo, obetniesz mi włosy? chce mieć taką szopę jak Ty" No cóż...Obciąć mogę, ale szopy nie będzie. I co z tego?....ciach, ciach, ciach...10 minut i jest fryzka. Po indiańsku, jak siebie. A potem do łóżka i bajka. Rzadko je już opowiadam, bardzo rzadko.
Za szybko to życie się przewija, ciągle jest już nowy tydzień, znowu czwartek, nawet zima, chociaż mnie wkurza, jakoś szybko przeleciała...Ale wracając do tematu...

Uwielbiam opowiadać M. zakręcone bajki na dobranoc, Wymyślam je na biegu. Zaczynam od czegokolwiek a później jakoś same się wymyślają. Dziś było o 10-ciu mrówkach, które szły do mety przez pustynię gęsiego i na końcu została tylko jedna, bo wszystkie po drodze gdzieś zniknęły bez dźwięku.  
I druga, o 3 krasnoludkach. Jeden żółty, mieszkający w żółtym domku ze słonecznika, jedzący cytryny, banany etc, bardzo wesoły, radosny, rozśpiewany hipis. Drugi czerwony, w domku z truskawy, jedzący pomidory, czerwone owoce , mięso etc, kochliwy romantyk i awanturniczy torreador, gorąca krew południowca. Ostatni: zielony, mieszkający w domku z nenufara buddysta, kochający naturę, medytacje i spokój. Jarosz, żywiący się sałatą, winogronami i wszystkim, co zielone. W  domu zamiast dywanów, rośnie u niego trawa. Wszyscy trzej mają zupełnie inne usposobienie i potrzeby, co powoduje utrudniony kontakt. Jest tylko jeden dzień w miesiącu, kiedy mogą się dogadać. Dzień, kiedy na niebie pojawia się księżyc w pełni.....

No właśnie...Tak wyglądają moje bajki. Znudziły mi się już  klasyki, bo ile lat je można opowiadać?
To se wymyślam. 
Tylko, że potem zamiast spać, obie skręcamy się ze śmiechu. Tak jak dziś :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz