środa, 19 grudnia 2012

in vino veritas


Wczoraj wieczorem T. zaprosił do nas kumpla, którego wcześniej nie znałam. Mając w pamięci poprzedni wieczór  moja pierwsza reakcja była negatywna. "Nie chcę tu żadnych pijaków"- powiedziałam. Nie zdążyło upłynąć 10 minut, jak rozległ się dzwonek do drzwi. Zero szans na odwołanie gościa. Wszedł. Z wyglądu nawet sympatyczny. Po krótkiej wymianie zdań (z mej strony szczerych szczerością bolesną), wyszłam na jakąś godzinę poślizgać się trochę na szosach, gdzie wszyscy w tempie 40-stu, max 60km/h posuwali się naprzód. 80-tka nie była może zawrotnym tempem, ale i tak mało kto sobie na nią pozwalał.
Wróciłam. Kolega J. ciągle siedział. Postanowiłam odwrócić akcję o 180 stopni i namieszać T. w planach. Zaproponowałam J. wspólne wino. We dwoje, bo skacowani i wstający o świcie do pracy muszą odespać, hahaha...Z lekkimi wyrzutami sumienia, aczkolwiek chętnie, przyjął moją propozycję.
I tym sposobem polały się dwa różowe, kalifornijskie, przepalone fają pokoju we wspaniałej komitywie i rozmowach do 2-ej w nocy.
J. okazał się bardzo sympatycznym, bezpośrednim gościem.

Dzisiaj ja mam lekkiego kaca, co nie przeszkodziło mi w przygotowaniu śledzi, usmażeniu placków z jabłkiem i innych pracach domowych. Wamp, równie towarzyski, kibicował  nam z doskoku prawie do północy, więc zamiast do szkoły, kolejny dzień został ze mną. A nie mając zamiaru opuszczać łóżka, z powodu "złego samopoczucia" (cokolwiek to znaczy), od rana czyta książki. Niezłe wagary jej zrobiłam. Ale co tam, w końcu w szkole pewnie i tak śpiewają kolędy...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz