poniedziałek, 24 grudnia 2012

zielone ciasteczka zamiast śledzia


Rany...nieźle się wybawiłam przedwczoraj - śledzia wprawdzie nie testowałam, ale za to przetańczyłam większość czasu, szalejąc na parkiecie ku radości niektórych mężczyzn. Jeden ganiał za mną wszędzie, jak cień, drugi chciał mnie zabrać błękitnym ferrari do swojej willi (hahahaha - umarłam!!!), trzeci, najnormalniejszy, pytał, czy może mi strzelić trochę zdjęć, bo jest fotografem i tituritu....Uwielbiam być obiektem męskiej adoracji, tym bardziej, że na codzień jej ostatnio nie doświadczam. No, może nie takiej, jak w wykonaniu gościa od ferrari, który (nie chciał mi dać więcej niż 26, 28 lat! )  na pytanie czy możemy jeszcze zabrać mojego faceta, powiedział, że jasne, spoko, zabawimy się we trójkę...Tylko trochę mina mu zrzedła, gdy powiedziałam, jak by to się mogło skończyć....Normalnie śmiać mi się chciało na maxa.

Do tego mnóstwo dawno nie widzianych znajomych spotkałam...Cinka, Pawła Holly'ego, Tony'ego, Bartka L., i Witka O., Daniela R., Falę, Edka, Szałaja...(nie wiem dlaczego nie było żadnych koleżanek?) i jeszcze kilka osób, których chyba nie pamiętam przez magiczne zielone ciasteczka z opóźniaczem. Zjadłam je nad ranem i obudziłam się o ósmej kompletnie nastukana...

A dziś Wigilja...jakaś taka nijaka, chociaż podwójna, najpierw u teściów, potem u rodziców....Niby fajnie, miło, ale atmosfera świąteczna została zakopana gdzieś w dzieciństwie. I z roku na rok coraz jej mniej.

Dobra, nie chce mi się pisać, bo krew odpłynęła do żołądka :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz